Lew Tołstoj w mało znanym opowiadaniu Diabeł opisuje obsesje mężczyzny nękanego chorobliwą pożądliwością wobec kobiety niższego stanu społecznego. Będąc żonatym z kobietą, którą szanował i co ważne sam wybrał, dokonał jednak jej mentalnego rozszczepienia na matkę swoich dzieci, partnerkę życiową , separując się przy tym od jej seksualności. W stosunku do urodziwej chłopki odczuwał zaś olbrzymie pokłady namiętności, doprowadzającej go do szaleństwa i zaniedbywania życia doczesnego, swoich obowiązków i pracy, która stanowiła dla niego swoiste credo życia.
Piszę o tym w kontekście przypadku pana Z, który trafił do mnie na terapię, opętany pragnieniem w stosunku do kobiety, której nie widział zgoła 50 lat. Sam Pan Z jest emerytem, wcześniej pracował w resorcie siłowym, z wykształcenia jest prawnikiem. W postawie życiowej kierował się zwykle chłodnym realizmem i ateizmem, sam o sobie mówiąc, że stąpa dobrze po ziemi, a po życiu poza popiołem już nic nie będzie. Pan Z jest dwukrotnie żonaty. Z pierwszą żoną ma córkę, dorosłą już kobietę, która z nie zrozumiałych dla niego względów jest gorliwą katoliczką. Po wychowaniu córki rozwiódł się z żoną, dla kolejnej partnerki, która była bardziej uduchowiona i oczywiście atrakcyjniejsza, co pacjent jawnie i otwarcie podkreślał. Niemniej jak sam mówił w swej decyzji miał pewne zasady odchodząc zostawiał cały dotychczasowy majątek byłej już żonie. Z obecną partnerką był szczęśliwy, przechodząc na emeryturę mundurową i oficerską niczego mu nie brakowało. Co jakiś czas spotykał się z kolegami po fachu, wzdychając tylko ironicznie „ jak ciężko jest lekko żyć”. Pacjent mimo swego wieku jest świetnie wysportowany i zadbany. Niemniej 1,5 roku temu przeżył utratę świadomości na skutek zwężenia tętnic szyjnych. Po odzyskaniu świadomości pacjent jak sam mówił przeżył objawienie, w którym odczuwał ogromny niepokój o swoją dawną studencką, niespełnioną miłość. Wedle jego przeświadczenia jej życie było zagrożone. Pacjent po wypisie z oddziału neurologicznego popędził żeby odnaleźć dawną ukochaną, odczuwając to jako silny imperatyw. Szybko udało się ją odszukać i nawiązać kontakt, w czym nie bez znaczenia były doświadczenia zawodowe.
Okazało się, że dawna miłość jest rzeczywiście w potrzebie. W jego oczach nie straciła piękna, wciąż elegancka mimo upływu lat i zaawansowanej cukrzycy. Kiedy ją ponownie ujrzał uczucie pożądania i miłości znów się odnowiło, mimo że kobieta jego marzeń nie miała już nóg, amputowanych na skutek choroby. Ona sama była również rozwiedziona. Nie miała dzieci, a od pewnego czasu postanowiła oddać się Bogu. Jej były mąż opiekował się nią z poczucia obowiązku i odpowiedzialności za niepełnosprawną już kobietę, chociaż uczucie między nimi już wygasło. Pacjent zapragnął zrealizować swoje skrywane i zawiedzione przed laty uczucie. Przyczyna dla której uczucie to było wcześniej nie spełnione wynikało z kilku motywów, które za chwilę rozwinę. Najciekawsze było jednak fenomenalne doświadczenie pacjenta, które nakazywało odszukać ją. Pacjent odnalazł ją w szpitalu, w którym się znalazła na skutek powikłań kardiologicznych w postępującej cukrzycy.
W sensie medycznym doznanie czy wspomnienie pacjenta wynika z niedotleniania mózgu. Idąc drogą sceptycznego myślenia widać, że nawet fakt odszukania jej właśnie w potrzebie, nie jest niczym szczególnym, ponieważ statystycznie jest wysoce prawdopodobne, że siedemdziesięciolatek kiedy spotka swoją równolatkę, będzie ona mieć problemy ze zdrowiem w takim czy innym wydaniu.
Tyle wytłumaczeń logicznych, które jednak okazały się niewystarczające nawet dla takiego zagorzałego ateisty jak pan Z. Co w takim razie powodowało, że po utracie przytomności w jego świadomości pojawiała się pani Maria?
Skoro wytłumaczenie natury biologicznej bardziej opisuje niż wyjaśnia, skoro nie wiara, to być może uczucie silnej miłości, które w sytuacji konfrontacji z własną śmiercią pchnęło go do tak energicznych działań poszukiwawczych?
Pan Z podkreśla, że jako biedny chłopak i student, postanowił zmienić kierunek z historii na prawo, co podyktowane było możliwością późniejszego, lepszego zarobkowania. Trzeba pamiętać, że miał on w pamięci wspomnienia ogromnej biedy jaką cierpiał jako dziecko samotnej matki, która uciekła od alkoholika. Pacjent przypominał typowego mężczyznę typu self made man, na kształt Martina Edena. Pacjent podobnie jak bohater powieści Jacka Londona odczuwał silną motywację do rozwoju i edukacji, szukając każdej okazji do tego, żeby mógł się uczyć czegoś nowego. Przejmująca i charakterystyczna była opowieść kiedy tuż po wojnie pewien chłop wiózł książki przeznaczone na opał. Kilka wypadło z jadącej furmanki . Pacjent podniósł je i zaczął przeglądać, a kiedy woźnica zobaczył jego zainteresowanie, pozwolił mu wziąć tyle ile udźwignie. Dzięki temu pacjent mógł czytać na strychu książki w czasie wolnym od pracy w pobliskim sklepie. Jak opowiadał czytanie klasyki literatury pięknej było podniecającym zaglądaniem do nieznanego świata, motywującego do zmiany planu swojego życia i nade wszystko pokazujące alternatywę do jego realizacji . Pacjent już jako 10 letni chłopak pracował dorywczo po szkole, żeby pomóc matce wiązać koniec z końcem. Kiedy nadarzyła się okazja, żeby zaciągnąć się do milicji obywatelskiej, pan Z skwapliwie skorzystał z tej okazji, pnąc się kolejno po szczeblach kariery. Dzięki temu mógł studiować na prawie, czy wcześniej na historii. Pan Z studiując na roku z innymi przedstawicielami ówczesnej inteligencji i późniejszej opozycji odczuwał jednak poczucie bycia gorszym zarówno jeśli chodzi o intelekt oraz tzw. pochodzenie klasowe. Miało to poczucie znaczenie o tyle, że już wtedy należał do milicji, co dodatkowo nie było dobrze odbierane w środowisku akademickim. Pacjent po latach z dystansem opowiadał o zdarzeniu, które unaoczniało dystans między nim a studentami ze środowisk inteligenckich. Opowiadał on, że był świadkiem rozmowy towarzyskiej, kiedy koledzy i koleżanki pytali jednego z ulubieńców grupowych, późniejszego profesora uniwersyteckiego o spędzone wakacje, ten od niechcenia opowiadał, że ojciec zabrał go na safari. Pacjent z zadumą pokiwał głową, ale wewnątrz rozmyślał, gdzie leży państwo o tej nazwie. Wtedy też poznał piękną Marię, córkę z profesorskiej rodziny, która była nim zainteresowana z uwagi na jego atrakcyjność fizyczną, która co tu ukrywać, kontrastowała jednak z jego brakiem ogłady. Pacjent relacjonował też, że niezbyt dobrze był odbierany przez ojca wybranki, który zdaje się widział te luki w obyciu i wykształceniu chłopaka swojej córki. Pacjent w związku z tym nawet bardzo nie rozpaczał, kiedy relacja z nią nie rozwinęła się uważając, że nie zasługuje na taką kobietę, co w tym sensie odróżnia go od bohatera powieści Tołstoja. Pozbawiony złudzeń pacjent wybrał życie zgodne z jego przeznaczeniem kariery w resorcie, gdzie w momencie przejścia na emeryturę dopracował się stopnia przed generalskiego, co jest dla niego niesamowitym awansem społecznym. Jak sam mówił zawsze stronił z daleka od polityki, co sprawiło, ze nawet kiedy w resorcie obowiązywała jasna linia ideologiczna doskonale dopasowywał się, zachowując swój skryty, krytyczny stosunek do różnych prezentowanych, czy zlecanych mu spraw. Pacjent czuł, że sam nie posiada zaplecza takiego jak znajomi ze studiów, robiący karierę korzystając ze wsparcia rodziny. Dlatego pan Z wykonywał gorliwie polecenia, jednocześnie pozwalając sobie jedynie na nie wyrażony własny osąd. Wiedział jednak, że musi zachować się roztropnie i ostrożnie pracując w tej branży. W czasie dorosłego życia kilkakrotnie przelotnie spotykał swoją dawną miłość mając poczucie, że należą do innych światów. Z kolei równolegle pacjent poślubił kobietę, która była ładna i zgrabna, zostając matką jego córki, ale miał poczucie, że jej nie kocha i było to dla niego jasne od samego początku tego związku. Kiedy córka była już pełnoletnia poznał kobietę równie piękną, ale też i posiadającą dodatkowo klasę i to wydawało mu się spełnieniem jego marzeń. Rozstając się z byłą żoną próbował zachować przyzwoitość nie szczędząc pieniędzy córce i byłej już żonie, pomagając jej zdobyć odpowiednią pracę. Z nową partnerką życie wydawało się sielanką, okres emerytury z dużym uposażeniem, częste wyjazdy na wakacje. Niemniej pacjent czuł, że czegoś mu brakuje.
Niewątpliwie trop ten i to poczucie braku wydawało mi się uzasadnione, ponieważ w kontakcie z pacjentem odczuwałem, że obcuję z kimś inteligentnym, silnym, ale jednocześnie bez wnętrza. Nie jest to w moim rozumieniu jednak osoba psychopatyczna, mimo swojej porywczej natury. Myślę, że w obecnych kategoriach jego zachowanie mimo pozostawienia żony, nie było wycofaniem zaangażowania przy jednoczesnym unikaniu ponoszenia kosztów, co jest obecnie zjawiskiem dość częstym wśród aktualnych „partnerów”. Wracając jednak do poczucia braku ducha, bo tak go przeżywałem, pacjent na obecnym etapie, miał możliwość odczuwać głód miłości, który wcześniej był przykryty przez konieczność zaspokojenia potrzeb niższego rzędu (biologicznych, bezpieczeństwa oraz odnoszących się do statusu społecznego). W spotkaniu z dawną miłością mimo upływu lat, zmian zewnętrznych poczucie bycia gorszym, wstyd był już nieobecny tak jak u Martina Edena, którego muza zmotywowała do własnego rozwoju, a którą spotkał po latach. To co odróżnia pacjenta od postaci z powieści Londona to brak przeżycia rozczarowania tą miłością.
Kolejnym czynnikiem , który wpłynął na intensywność przeżywanego uczucia była chęć zaprzeczenia swojej śmiertelności. Brzmi to dość patetycznie, ale należy przecież pamiętać, że pacjent przeżył tzw. olśnienie w momencie, kiedy jego stan zdrowia się pogorszył. Pacjent nie wierzy w życie poza grobowe i jest bardzo przywiązany do poczucia bycia szczęśliwym na tym właśnie świecie. Jak sam mówi stara się gimnastykować i dbać o siebie, bo nie przyjmuje do wiadomości upływu lat i przemijania, wciąż mając coś do powiedzenia w życiu. W tym kontekście romans z dawną miłością podziałał na niego bardzo ożywczo, stanowiąc nadanie nowego celu jego istnieniu w postaci opieki nad ukochaną i podniety wejścia do dawnego świata, do którego nie miał dostępu. W tym aspekcie opowieść pacjenta przypomina postać Wokulskiego, który zrobiwszy karierę i majątek triumfalnie wdziera się do wyższych sfer, o których wcześniej nie mógł marzyć pochodząc ze stanu kupieckiego. Uczucie to pobudziło pacjenta na tyle, że byłby w stanie z miejsca rozwieść się z aktualną żoną i znosić trudy codziennego życia z osobą niepełnosprawną, acz nade wszystko umiłowaną. Trudno w tej sytuacji nie myśleć o przyjęciu do namiastki tego świata sprzed lat jako niezwykłym rodzaju afrodyzjaku.
Pacjent cierpi, ponieważ, jego uczuciom postawił tamę nie kto inny tylko Pani Maria, która owszem odwzajemnia jego uczucia, o czym jeszcze wspomnę, ale z uwagi na poczucie przyzwoitości oraz własną wiarę, nie jest w stanie cieszyć się nieszczęściem innej kobiety i rozpadem związku małżeńskiego.
W takiej sytuacji powodowany chłodną kalkulacją, pan Z nie jest w stanie, najpierw samemu się rozwieźć, a dopiero następnie zapukać do drzwi pani Marii. Pacjent prosił swą miłość, z którą łączyło go poczucie obcowania dusz, inspiracji ale też satysfakcji intymnej, żeby dała mu promesę, że po rozstaniu z żoną ona go przyjmie w swe ramiona. Ukochana niestety nie mogła tego uczynić, chociaż związek z nim, mężczyzną dla niej atrakcyjnym, był również czymś uwznioślającym. Pani Maria przeżywała katusze i pomieszanie z jednej strony z uczuciem miłosnego uniesienia do pana Z, które pomagało jej radzić sobie ze smutną codziennością. Z drugiej strony, z uwagi na duży poziom religijności, pani Maria odczuwała poczucie winy za relację z panem Z i to, że odciąga ją to od celu jakim jest uzyskanie spokoju duszy przed śmiercią oraz dostępu do wniebowstąpienia duszy. Z punktu widzenia wiary jej chwilowe uniesienie wydawało jej się nie tylko niegodne ale i nieopłacalne. Pan Z w relacji ze mną, denerwował się kiedy rozmawialiśmy o tym, że jeśli związek ma ulec spełnieniu i położyć kres cierpieniu jego i jej, musi opierać się na wolnej, nieskrepowanej decyzji każdej ze stron. Dojrzałej decyzji nie podyktowanej podszeptami jakie w chwili wahania pacjent próbuje zagłuszyć pod postacią pocałunków smsów, rozmów i słownych perswazji. Pan Z w naszych rozmowach często uskarżał się, że nie jest w stanie wygrać z „Tym u góry”. Pacjent odczuwał w związku z tym mocne przygnębienie, kiedy jego miłość nabiera realnych wymiarów, kiedy widzi niemożność jej spełnienia z uwagi na jej wątpliwości, oraz kiedy pani M choruje coraz bardziej przybliżając się do świata umarłych.
Po roku naszych spotkań pacjent coraz bardziej zaczął zauważać, że wraz ze wzrostem różnych dolegliwości, jego partnerka robiła się coraz bardziej pryncypialna. Pacjentowi trudno przychodzi jednak zaakceptować, że dzięki jego uczuciu pani M żyła dłużej a na pewno lepiej, niżby on się nie pojawił. Na jednej z sesji pacjent zacytował mi znamienny fragment wiersza, który brzmiał mniej więcej tak:
„… jeśli kocha zwróć jej wolność,
jeśli wróci kochać będzie,
jeśli nie wróci, nie kochała nigdy…”
Mimo że wiersz ten podobał mu się bardzo i doskonale ujmował listę jego rozterek, nie był w stanie wyzbyć się poczucia kontroli i tego pozytywistycznego założenia, że wszystko można racjonalnie wytłumaczyć i wypracować. Miałem wrażenie, że jego psychika nie jest w stanie pojąć tak jak Rzecki w Lalce namiętności Stanisława Wokulskiego do panny Izabeli Łęckiej, którą z drugiej strony pan Z żywił i podgrzewał. Pacjent obsesyjnie trzymał się myśli, że wygra z Bogiem i zrealizuje swoje marzenia. Jego los przywodzi mi na myśl „doktrynę dwóch światów” F. Nietzschego, który uważał, że nadczłowiekiem może zostać tylko ten, który swoje marzenia i fantazje przekuje w rzeczywistość. Pacjent jest gotów to zrobić, ale nie jest w stanie pozbyć się kontroli i zaryzykować jak w kasynie, postawić wszystko na jedną kartę i zobaczyć, czy jest bankrutem czy wygranym. Z drugiej strony, pacjent z coraz większym smutkiem akceptuje swoją rolę bardziej jako opiekuna niż kochanka i rozumie, że mógł zakosztować tej miłości, ale nie może jej spełnić. Jakkolwiek nie wierzy w istnienie Boga, tak jednak powoli godzi się z Jego obecnością między nim a ukochaną. Rola tego człowieka o naturze z jednej strony bezwzględnej, prostej a z drugiej ujmującej i ludzkiej we mnie samym budzi mieszane uczucia. Nawet jeśli swym bezwzględnym zachowaniem wobec swojej żony i dążeniem do własnego szczęścia kosztem innych, oraz jakaś omnipotentną chęcią zastąpienia Boga w życiu swojej ukochanej, nie jest wykluczone, że doprowadził do przedłużenia życia naprawdę schorowanej kobiety. Ukochanej, która co niespotykane w jego umyśle jest wciąż tą sprzed 50 laty. Oczywiście powstaje pytanie jak wyglądałaby ta relacja, kiedy mimo deklaracji pacjenta, w życie kochanków wkroczy proza życia. Ten właśnie argument podnosi często pani Maria, która uważa, że nie miałaby ochoty niszczyć jego wygodnego życia. On jednak powtarza, że jeśli zaszłaby taka potrzeba on robiłby wszystko bez zmrużenia oka. Pacjent opowiedział mi historię kiedy pani Maria wylądowała w szpitalu po raz kolejny i leżała z młodym żołnierzem, który stracił nogi w Afganistanie. Chłopak ten był zrozpaczony i przegonił swoją narzeczoną, ponieważ nie chciał jej psuć życia i być tylko dla niej ciężarem. Pacjent zdenerwował się na niego i powiedział, że ten nie powinien się tak jednak zachowywać, tylko starać się z nią porozmawiać i wyjaśnić jej swoją sytuację, przestrzegając przed konsekwencjami, jakie niesie bycie z osobą niepełnosprawną. Radził tym samym stworzyć pole wyboru dla możliwości zaistnienia miłości. Zwierzył się też ze swojego uczucia do Pani Marii.
Z czasem jednak tezę o niemożności realizacji tego związku poparły zdarzenia kiedy żona pacjenta wyjechała na urlop i pacjent miał czas, żeby spotykać się na co dzień z ukochaną. Mimo swoich szczerych chęci np. zabrania jej na koncert pianistyczny okazało się, że ona nie wyraża na to zgody, aby widywano go publicznie z osobą niepełnosprawną, czując się skrępowana swoim kalectwem i publicznym pojawieniem się z żonatym mężczyzną. Pacjent był tym faktem rozgoryczony oraz dodatkowymi informacjami o pogarszającym się stanem jej zdrowia i ewentualnym platonicznym wymiarem ich związku. Mam wrażenie, że ten diabeł, demon pożądliwości z opowiadania Tołstoja jest jakby coraz mniej popędliwy i obecny w relacji ich obojga.
Nie udzielając odpowiedzi rozstrzygającej na temat motywów jakie ostatecznie skłoniły pacjenta do tej relacji uważam, że z uwagi na historię życia pacjenta, jego braki emocjonalne historia ta powoduje, że pacjent uzyskuje tzw. stałość obiektu i przepracowuje sobie możliwość pogodzenia się z rzeczywistością, przemijalnością i śmiercią. Czy na końcu tej historii będzie też odzyskanie właściwych proporcji w relacji z Bogiem, jakkolwiek rozumianą siłą wyższą, czas pokaże…