O procesach równoległych, nadziei, uczuciach w relacjii terapeutycznej
Świat Pacjenta i terapeuty spotykają się w trakcie sesji. Do tej pory żyli nic o sobie nie wiedząc lub mieli tylko swoje zdawkowe informacje (o terapeucie z opinii innych w internecie, z biogramu) a o pacjencie tyle co z telefonicznej rozmowy lub informacji wstępnych z sekretariatu lub innego specjalisty. Zatem niewiele. Owo spotkanie powoduje zderzenie tych światów, często bardzo odległych. Być może przez tę odległość, możliwa jest zmiana właśnie. Jeśli terapeuta ma dobre relacje, pełne życiodajnych soków przyjaźni i zainteresowań i spotyka pacjenta. Człowieka, który jest bardzo samotny, wyizolowany, biedny interpersonalne lub również materialnie, że postanowił się wycofać do swojego świata fantazji lub obecnie modnej rzeczywistości wirtualnej, to mamy do czynienia ze zderzeniem z dwoma światami – pozostającymi do tej pory równoległymi liniami. Coś jednak sprawiło, że te linie się zakrzywiły i przecięły? Czy to zderzenie sprawi, że teraz będą spotykać się jak sinus i cosinus czy odbiją się od siebie jak dwie parabole? Czy to zderzenie światów sprawi, że terapeuta będzie potrafił wyjść ze swego świata komfortu i piedestału na spotkanie się z pacjentem?
Czy pacjent widząc swoje kontrastowe położenie, przyjmie pozę zgorszenia i zacznie w sobie pielęgnować złość i zawiść na tę niesprawiedliwość dziejową? Czy też obojgu uda się czerpać z tej różnicy i ze swych światów tworząc dwie przenikające się funkcje sinusa i cosinusa? Spotkanie tych funkcji jest właśnie czasem wspólnej sesji.
Wiele poświecono znaczeniu dopasowania w diadzie terapeuta pacjent, ale ja bym chciał skupić się nie tylko na owej dobrej różnicy, którą w terapii systemowej nazywamy optymalną różnicą.
Ja bym chciał skupić się przede wszystkim na analizie spotkania terapeutycznego w kontekście ogromnych różnic, które nie do koca zdawałyby się są optymalne, ale pytanie czy muszą być złe?
Do napisania kilku słów na ten temat skłoniła mnie jesienna wizyta w raju na Lazurowym wybrzeżu i Prowansji, dzięki przebywającym tam przyjaciołom i ich zaproszeniu.
Kontrast z naszą jesienną Polską jest poruszający, u nas zimno i plucha,ewentualnie złote opadające liście, a tam możesz się opalać na plaży, jeszcze kąpać lub szukać cienia pod palmą. Poza tym jest do późna można zażywać dnia i masz wiele do zobaczenia. Jak znudzisz się plażą, możesz pojechać w góry, a wszędzie zielono i tylko dwie godziny lotu z Warszawy. Na jednym z ogrodów na Cap D’Antibes widziałem napis Jardine d’Eden i trudno się z tym nie zgodzić. To sprawia, że człowiek zastanawia się nad sprawiedliwością losu. Dlaczego ktoś kto się tu urodził, ma tyle szczęścia? Miałem jednak schaden freunde, bo widziałem też tabliczki psychiatry i psychoteraputy, który swoją praktykę ma w porcie na starym mieście. Zatem są tu ludzie nieszczęśliwi! – pomyślałem z satysfakcją ale tak naprawdę z zazdrością, że ktoś ma fajne miejsce do praktykowania. To jeśli chodzi o poczucie sprawiedliwości. Tak na poważnie pomyślałem jednak, że tu ludzie mają po prostu inne problemy. Oczywiście trudno się nie zgodzić, czy nie chcielibyśmy żyć jak miliarderzy w Monaco czy Zatoce Miliarderów właśnie na Cap Du Antibes? Na pewno te pieniądze mógłby się przydać a zwłaszcza te możliwości i widoki, każdy jak z filmu lub pocztówki. Tak jak oczywiste mamy gorsze warunki od tych co mieszkają w tym raju, możemy jednak czerpać satysfakcje ładować baterie aby wracać do swego nadwiślańskiego świata, który bez naciąganego optymizmu również ma swoje zalety, na których nie będę się teraz koncentrował. Chodzi mi o to aby z tej konfrontacji można było korzystać, nie należy skupiać się na braku i niedostatku, ale tego co możemy z tego czerpać.
A kiedy spotykamy się z biedą mentalną u pacjenta co w tedy odczuwamy i co może z tego wyniknąć?
Czasem są to poczucia winy, że on jest taki biedny, bezradny a jego położenie tak trudne a tymczasem nasze życie jest pełne i dobre. Jeśli jest to litość to nie jest dobre uczucie do pomagania, bo ten wspomagany wyczuje je i będzie się czuł niezręcznie i źle jako jeszcze gorszy i beznadziejny. Współczucie z kolei zdecydowanie tak, podpowiada nam jak czuje się pacjent, lepiej rozenać się w jego sytuacji życiowej, deficytach ale i możliwościach. Nie powinniśmy jednak dać się przytłoczyć poczuciom winy, że mamy lepiej. Musimy to dobrze rozróżnić. Nasze życie i jego jakość pozwala nam wszak na skupienie na innych, właśnie dlatego jakie ono jest. I dlatego pomagaczom życzę właśnie dobrego życia, bo wyobraźmy sobie, że to narzędzie jakim jest pomagacz jest zniszczone i obciążone lub przeciążone swoimi sprawami relacjami, kłopotami z dziećmi itd. Gdzie wtedy miejsce na innych? Oczywiście nigdy nie jest tak, że pomagacz przebywa w idealnych warunkach wyjętych ze stresu życia codziennego. My też mamy problemy i troski. Niemniej czasami powodują, że nie możemy pracować i musimy zawiesić praktykę, jeśli te trudności przeciążają nas. O tym problemie opowiada bardzo dobrze film Morettiego Pokój Syna o terapeucie, któremu umiera syn. Kiedy zasymilujemy te własne troski, możemy być potem jeszcze lepszymi terapeutami, ale dopiero wtedy gdy sami je przepracujemy a więc wbudujemy w całość naszego doświadczenia. Czasami dzieje się to po czasie pracy z danym pacjentem. Wtedy doświadczenie z jakim zmagał się pacjent staje się nam bliższe a być może dlatego, że próbowaliśmy mu w tym wcześniej pomagać, sami możemy skorzystać z jego doświadczeń. Dlatego ta praca jest taka ciekawa, bo te światy się przenikają i umożliwiają naukę, nie tylko na swych błędach! Podobnie właśnie dlatego, że mamy udane życie i nawet nie musimy o tym mówić, pacjent wyczuwa to w naszym spokoju, głosie, uśmiechu, być może pozwoli mu zyskać to co w zdrowieniu jest najważniejsze „basic hope” – nadzieję podstawową na lepsze jutro.
Tutaj pozwolę sobie na pewną anegdotę z początku mojej pracy zawodowej jako stażysty w szpitalu we Fromborku. Na obchody chodziliśmy z dyrektorem i ordynatorem szpitala, bardzo wykształconym lekarzem o naukowym zacięciu i sceptycyzmie wobec psychoterapii ale o dużym cieple i kulturze osobistej. W trakcie obchodu zatrzymał się przy staruszce, która miała wieloletnią depresję nawracającą sezonowo z małej wioski pod Ełkiem. Doktor zatrzymując się przy jej łóżku zaczął opisywać panią Pelagię w jej obecności przedstawiając bezosobowo przypadek jak wspomniałem. Potem konkludował, że pani Pelagia bardzo dobrze reaguje na już małe dawki amerykańskich leków przeciwdepresyjnych po czym, zwracając się już serdecznie i bezpośrednio do niej, zapytał ściskając jej dłoń o jej samopoczucie. W tym samym momencie jak na zawołanie Pani Pelagia rozpromieniała jak słonecznik na pełnym słońcu. Według Pana doktora za remisję odpowiadał medykament, co być może też miało znaczenie, ale dla tej samotnej Pani więcej radości płynęło z tego, ze na obchodzie Pan doktor trzymał jej dłoń a poza tym miała tam więcej kontaktów niż na głuchej wsi.
Ten przykład pokazuje w moim rozumieniu, że techniki terapeutyczne nie są tak ważne jak postawa terapeutyczna. A czym jest postawa terapeutyczna? To wykorzystanie naszej osobowości i zasobów, których powinniśmy umieć używać. W ramach tej postawy ważne jest przekazywanie nadziei podstawowej, o której na swój sposób pisał Victor Frankl kiedy opisywał swoje doświadczenia w obozie koncentracyjnym. Yalom pisał w książce Leżąc na Kozetce o tym, że jako terapeuci czasem myślimy, że jesteśmy ćwiczeni w manipulacji i przeciwdziałaniu manipulacji, ale tak naprawdę jesteśmy szkoleni a być może wybieramy ten zawód, dlatego że jesteśmy ufni. Być może tak naprawdę jesteśmy nawet trochę naiwni lub mówiąc językiem młodzieżowym trochę pozytywnie odklejeni, ale to właśnie służy porozumieniu i poszerzaniu doświadczeń w kontaktach.
Nie wyrzucajmy więc sobie, że nasze życie jest dobre, ale bądźmy uważni na problemy pacjenta. Niech jednak nas nie paraliżują swym bezkresem, bo nie będzie przestrzeni na zmianę. Nie bądźmy jednak nastawieni wyłącznie na zamianę, bo pacjent wyczuje presję i być może to, że nadmiernie zależy nam na wyniku a nie pacjencie. To tak jak z opieką nad dziećmi. Nie ma takiego znaczenia jakie mamy zabawki, ale to jak wygląda zabawa i nasza atencja. Dziecko zresztą uczy się nade wszystko nie przez słowa ale przez obserwowanie postawy. Tzw. Behawioralne wzory zachowań. Jeśli więc przez nasze życie emanujemy spokojem i spełnieniem to przyniesie raczej to dobre efekty naszym pacjentom. Kiedy lecimy samolotem, w sytuacji awaryjnej jesteśmy instruowani, aby najpierw założyć maskę sobie, dopiero potem dziecku. Musisz mieć siłę do pomagania innym, bez tego szybko ich zabraknie. Jeśli myślisz o pracy dłuższej niż tylko jednorazowy akt, musisz rozłożyć siły na zamiary. Zawód pomagacza to sport długodystansowy, w którym korzystasz z własnych zasobów i dlatego nie wyrzucaj sobie, jeśli masz ich dużo. Musisz nimi mądrze zarządzać i dbać o ich regenerację.